„Ale, że tak sama ? z namiotem ? Oszalałaś?”
Hej, cześć!
Czy ja też „Rzuciłam wszystko i ruszyłam w świat”?
Dobra, zacznijmy od początku. Po skończonym technikum nie wiedziałam co ze sobą zrobić więc przeprowadziłam się do Wrocławiu i rozpoczęłam studia na Akademii Wychowania Fizycznego– kierunek wychowanie fizyczne. Zawsze byłam aktywną osobą, lubię sport i lubię się w tym rozwijać więc dlaczego nie? Przecież to idealne studia dla mnie!
Studiowałam 3 miesiące (albo i mniej) po czym stwierdziłam, że nie, to nie to… a gdy prowadzący od piłki ręcznej powiedział, że „Niektórzy z was powinni pójść na muzyczną a nie na AWF” przeszło mi przez myśl, że może faktycznie to nie miejsce dla mnie ?
No dobra, nie studiuje i co teraz? stała praca? dorosłe, odpowiedzialne życie? o nie nie 🙂 Po tygodniu siedzenia w domu, bezskutecznego szukaniu planu B, rozmowach z cudownymi osobami wróciłam na studia i bardzo dobrze czułam się z tą decyzją, nie lubię rezygnować z czegoś czego się podjęłam. Przecież dam radę! Bywało ciężko, bywało śmiesznie, bywało luźno. Trzy latka zleciały raz dwa.
Licencjat obroniony!

Skoro z licencjatem poszło dość łatwo to może teraz magisterka? Rodzice tak bardzo tego chcieli, córka magistrem no no no to by było coś! 🙂 ale NIE. To nie jest kierunek w którym chcę w życiu iść więc wystarczy, nie marnuję więcej czasu. Koniec przygody ze studiowaniem.
Przez te 3 lata dużo jeździłam na stopa po Polsce, żeby się trochę oderwać od tego życia studia-praca(-czasami impreza haha) najpierw z moją przyjaciółką (na piernika do Torunia :)) a później sama. A to do Krakowa na Zakrzówek, a to do Poznania pogapić się na Koziołki a to w jakieś małe górki na weekend.

Polubiłam te moje samotne wypady.Jednak jeżdżenie po Polsce z czasem przestało mi wystarczać chciałam czegoś więcej, czegoś nowego, jakiegoś wyzwania. Mniej więcej w połowie 2 roku studiów stwierdziłam, że dokończę licencjat i wtedy rzucę się na głęboką wodę, spakuje plecak i zacznę podróżować gdzieś dalej, na dłużej, tylko ja i plecak, 100% wolności! i tak też się stało. W lipcu obroniłam licencjat w listopadzie siedziałam już w samolocie na Teneryfę (Jedną z wysp Kanaryjskich należących do Hiszpanii). Nie wiem czy bardziej stresowałam się tą całą wyprawą czy tym, że to był mój pierwszy lot samolotem, pierwszy raz byłam na lotnisku, pierwszy raz siedziałam w samolocie. Pakowanie, wymiary,odprawy, znalezienie wszystkiego na lotnisku, ojj napociłam się trochę z tym wszystkim.
Nie byłam bardzo dobrze przygotowana do mojej pierwszej podróży, moja tania mata z allegro po tygodniu stała się dziurawym kartonem, nie miałam noża, gazu pieprzowego, stwierdziłam że przecież co się może stać? świat jest super, ludzie są super więc nic złego mi się nie przydarzy prawda?
Pamiętam ten chaos w głowie gdy podczas kupowania biletu trzeba było kliknąć „kup”
BOŻE CO JA ROBIĘ?! PO CO MI TO?! MOŻE JEDNAK POSZUKAM PRACY? A CO JEŚLI… PRZECIEŻ JA…
Kliknęłam!
Później będę się wszystkim martwić a to przecież tylko kupno biletu, zawsze mogę zmienić zdanie i zostać w domu. Oczywiście zdania nie zmieniłam im bliżej było wyjazdu tym bardziej się cieszyłam, czułam że robię dobrze, że to jest dokładnie to co teraz, w tym momencie mojego życia powinnam zrobić, nie chce mieć pracy, nie chcę siedzieć w jednym miejscu, nie chce mieć nic na stałe, chcę podróżować! Chcę zobaczyć te wszystkie miejsca na które do tej pory tylko gapiłam się na instagramie. I tak zaczęła się moja pierwsza, samotna pieszo-autostopowa podróż z namiotem dookoła największej z wysp Kanaryjskich 🙂

Dziękuje, że jesteś tu razem ze mną.
Pięknego dnia!
